Samotność szkodzi w podobnym stopniu co 15 papierosów dziennie

Brak przyjaciół szkodzi nam tak, jakbyśmy wypalali 15 papierosów dziennie! Zagraża zdrowiu bardziej niż otyłość.

Przyjaźń jest nie mniej ważna od miłości. Jaka jest jej siła? Okazuje się, że osoby mające słabe kontakty z innymi, źle radzące sobie społecznie, ponoszą w każdym okresie życia aż o 50 proc. większe ryzyko śmierci niż te, które otaczają się przyjaciółmi! Naukowcy wyliczyli, że społeczna izolacja ma dla nas tak samo zgubne skutki jak nałóg alkoholowy czy nikotynowy. Sugerują, że bycie samotnym szkodzi nam tak, jakbyśmy wypalali 15 papierosów dziennie! Bardziej niż brak ruchu czy otyłość.

Brak przyjaciół wywołuje w ciele procesy podobne do tych odczuwanych podczas fizycznego bólu. Organizm reaguje na brak przyjaźni tak, jak na brak zapewnienia podstawowej potrzeby biologicznej. Podobnie bowiem jak seks, jedzenie i sen przyjaźń jest sterowana przez specjalny system kar i nagród w naszym mózgu.

Bycie przyjaznym jest nagradzane uwolnieniem różnych neuroprzekaźników w mózgu oraz innych substancji, które powodują, że czujemy się dobrze. Należą do nich oksytocyna i endorfiny.

Endorfiny wydzielają się też w innych sytuacjach, np. podczas wysiłku fizycznego. Ale uczeni zmierzyli, że kiedy ćwiczymy z przyjacielem, uwalniamy ich więcej. Jednak żeby tak się stało, przyjaciele muszą być fizycznie blisko siebie w tym samym miejscu i czasie. To prowadzi do tzw. behawioralnej synchronizacji – wszyscy mają z tego korzyść.

Z kolei osoby samotne mają podwyższony poziom kortyzolu, czyli hormonu stresu. Wzrastający poziom kortyzolu to sygnał zachęcający do szukania towarzystwa. Zwykle dzwonimy do przyjaciół, gdy czujemy się źle, a nie wtedy, kiedy jest nam dobrze. Często prosimy ich, żeby towarzyszyli nam w stresujących sytuacjach – nie tylko po to, by wspierali nas na duchu. Okazuje się, że ma to konkretne przełożenie na zdrowie – stres przeżywany z przyjacielem produkuje mniej kortyzolu.

Przyjaciółka jak kuzynka
Skłonność do zawierania przyjaźni i tworzenia związków mamy po części „wdrukowaną” w geny. Jak twierdzą amerykańscy badacze – James Fowler z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego oraz Nicholas Christakis z Uniwersytetu Harvarda – ci, którzy się przyjaźnią, są podobni do siebie pod względem genetycznym. W takim stopniu, jakby byli kuzynami czwartego stopnia.

Nikt nie wie, w jaki sposób rozpoznajemy to genetyczne podobieństwo. To mogą być nieuświadomione podobieństwa w wyglądzie twarzy, głosie, gestach, zapachu.

Oczywiście, liczy się jakość przyjaźni, a nie liczba osób, którymi się otaczamy. Jakość przekłada się bowiem na poczucie szczęścia. Liczba już nie.

Osoby wyjątkowo przyjazne mają więcej istoty szarej w mózgu w rejonie ciała migdałowatego. Jest ono związane z pamięcią i przetwarzaniem emocji. Jednak nie do końca wiadomo, czy ten nadmiar w mózgu to skutek czy przyczyna otaczania się przyjaciółmi. Widać też wyraźnie wpływy kulturowe – osoby mające dużą rodzinę mają też zazwyczaj mniej przyjaciół niż jedynacy (pewnie dlatego, że ci ostatni muszą szukać oparcia gdzie indziej).

Małym dzieciom wystarcza jeden przyjaciel. Najsilniejsze i najtrwalsze przyjaźnie zawieramy w późnym okresie nastoletnim i w pierwszym okresie trzeciej dekady życia. Zapewne z powodu intensywności odczuć, jakich wtedy doświadczamy, i wielu zmian w naszym życiu.

Kiedy dorastamy, zmieniają się nasze przyjaźnie, bo my się zmieniamy. Mamy inne zainteresowania – zaczynamy czytać inne książki, zmieniają nam się poglądy, poczucie humoru.

Osoby w wieku średnim mają zdecydowanie mniej przyjaciół odmiennej płci niż młodzi. U mężczyzn potrzeba przyjaźni spada wraz z wiekiem. Starsi panowie nie czują już takiej silnej potrzeby, choć oczywiście nie każdy na starość staje się samotnikiem. Ta reguła zdecydowanie nie dotyczy kobiet.

Kobiety są bardziej skłonne do posiadania jednej najlepszej przyjaciółki, powierniczki wszelkich tajemnic. Mężczyźni trzymają się grupy i oceniają siłę przyjaźni nie po emocjach, ale po tym, ile czasu spędzają ze swoimi kumplami i od jak dawna się znają.

Przyjaźnie pomiędzy kobietami mają też bardziej intymny charakter i łączą panie o podobnej atrakcyjności.

Jak wielu przyjaciół można mieć?

Według słynnych już obliczeń Robina Dunbara z uniwersytetu oksfordzkiego, mimo że Facebook pozwala nam na posiadanie 5 tys. znajomych, jesteśmy w stanie utrzymywać kontakty tylko ze 150-250 osobami. Przy czym ich intensywność jest różna. Średnio mamy jedną, dwie osoby, z którymi rozmawiamy prawie codziennie. Kolejne pięć – z którymi kontaktujemy się raz w tygodniu. Następna piętnastka to osoby, do których odzywamy się raz na miesiąc. Z kolejną pięćdziesiątką „łapiemy się” raz na pół roku, a z resztą – raz do roku. Osoby, z którymi przez ponad rok nie miewamy kontaktu, przestajemy postrzegać jako przyjaciół.

Wyjątkiem są przyjaźnie z młodości – te mogą się odrodzić w dowolnym momencie życia, nawet po wielu latach przerwy.

Brak przyjaciół grozi depresją
Jak dowodzą naukowcy w najnowszym wydaniu pisma „Psychological Science”, nastoletnie przyjaźnie (szczególnie te w okresie dojrzewania) mają zaskakujący wpływ na nasze zdrowie w dorosłości! I wcale nie chodzi tylko o zdrowie psychiczne, ale też to bardziej „namacalne” – fizyczne.

Joseph Allen, Bert Uchino i Christopher Hafen wykazali w swojej pracy, że fizyczne zdrowie w wieku dorosłym można nawet przewidzieć na podstawie jakości bliskich przyjaźni w okresie dojrzewania! Według uczonych warto zabiegać o kontakty z rówieśnikami w tym okresie, a izolowanie się od grupy i bycie odludkiem jest po prostu dla nas niezdrowe.

– Intensywne życie towarzyskie w młodości i aktywne szukanie znajomości mogą m.in. wynikać z instynktownego działania – podświadomie zdajemy sobie sprawę z tego, że zapewniają nam to, co uczeni nazywają dobrostanem jednostki – uważa dr Allen. – Korzyści wynikające z przyjaźni mają siłę oddziaływania na zdrowie nawet wtedy, jeśli w imię tych znajomości musimy ponieść pewne koszty. Krótko mówiąc, jeśli musimy sporo z siebie dać, by daną znajomość utrzymać.

Allen i jego koledzy postawili hipotezę, że „podążanie za stadem”, którego tak obawia się część rodziców, przynosi nam długofalowe korzyści. Wszystko oczywiście zależy od tego, czy znajomi naszego dziecka wspierają je czy nie.

Aby to sprawdzić, naukowcy wybrali 171 ochotników – nastolatki w wieku około 13 lat – i obserwowali je do ukończenia 27. roku życia.

Każdy uczestnik badania wskazywał najbliższego przyjaciela tej samej płci (osoby te zostały włączone do badań). W wieku od 13 do 17 lat „najlepszy przyjaciel” każdego z uczestników wypełniał kwestionariusz oceny ogólnej jakości przyjaźni, w tym stopnia zaufania, komunikacji i poczucia izolacji w związku. Przyjaciele informowali też uczonych, ile w ich ocenie dana osoba wkłada wysiłku w nawiązywanie kontaktu z rówieśnikami.

Następnie co roku w wieku 25, 26 i 27 lat uczeni oceniali ogólny stan zdrowia ochotników, a także poziom lęku i objawy depresji i mierzyli wskaźnik masy ciała (BMI). Brano też pod uwagę każdą hospitalizację danej osoby w okresie trwania badania i pojawienie się różnych chorób.

Okazało się, że zarówno przyjaźnie „wysokiej jakości”, jak i te trudniejsze związki zawarte w okresie dojrzewania wiązały się z lepszym zdrowiem w wieku 27 lat, nawet po uwzględnieniu innych czynników, takich jak m.in. dochód gospodarstwa domowego czy wskaźnik masy ciała (wysokie BMI wiąże się z ryzykiem różnych chorób, m.in. cukrzycy czy chorób serca). Posiadanie przyjaciół w wieku kilkunastu lat zmniejszało też poziom lęku i częstość objawów depresyjnych w dorosłości.

– Mimo że w dzisiejszych czasach panuje kult jednostki, to dawne mechanizmy pozwalające osobnikowi przetrwać jedynie w grupie nadal działają. Ewolucja nagradza nas za tworzenie przyjaźni, co skutkuje lepszym zdrowiem – podsumowuje dr Allen.

Opublikuj komentarz